Przy opisie tak atrakcyjnej ordynacji wyborczej jak STV, trudno powstrzymać się od przedstawienia możliwego scenariusza wprowadzenia tej metody wyboru w Polsce, szczególnie że od dłuższego czasu słyszalne są głosy niezadowolenia z obowiązującej w kraju ordynacji proporcjonalnej. Poniżej opisuję, jak moim zdaniem taka wyborcza reforma powinna wyglądać, i jakie są możliwości i prawdopodobieństwo wprowadzenia preferencyjnej ordynacji Single Transferable Vote w Polsce.
Uwaga: Poniższe rozważania mają siłą rzeczy dosyć spekulatywny charakter i wiele z przedstawionych tutaj treści jest subiektywnym poglądem autora.
Polska ordynacja wyborcza i dążenia do jej zmiany
Od dłuższego czasu Polska przeżywa kryzys legitymizacyjny. Powszechne stały się nawoływania do zmiany systemu wyborczego, najlepiej na większościowy. Kryzys ten nie wziął się z jakichś widocznych nieprawidłowości w samym systemie wyborczym, czy też niepokojących wydarzeń podczas wyborów; jest raczej wynikiem spadającego zaufania obywateli do polityków, przejawem zmęczenia ich arogancją, nieuczciwością i korupcją. Siłą rzeczy w takim stanie pierwszym podejrzanym możliwym sprawcą takiej sytuacji są wadliwe mechanizmy selekcji ludzi mających spełniać funkcje publiczne, w jakiś sposób promujące ludzi, którzy na taką selekcję na pewno nie zasługują. Właśnie proporcjonalny system wyborczy stosowany w Polsce, z obowiązkowym głosowaniem na partie i zaporowymi progami wyborczymi, zdaniem wielu osób przyczynia się do obecnej sytuacji; sprzyja alienacji partii od społeczeństwa, upartyjnieniu państwa, nie daje prawdziwej możliwości wyboru.
Przypomnijmy: w Polsce obowiązuje ordynacja proporcjonalna z listami partyjnymi, przy czym mandaty obsadzane są zgodnie z regułą Jeffersona-D’Hondta. Obowiązują ustawowe progi wyborcze w wysokości 5% dla partii i 8% dla koalicji. Reguły te obowiązują od 1993, z przerwą w 2001, kiedy stosowana była zmodyfikowana metoda Webstera-Sainte-Laguë (modyfikacja polegała na tym, że pierwszy dzielnik zamiast 1 wynosił 1.4, co utrudnia zdobycie ‘pierwszego’ mandatu). Na fali zniecierpliwienia zbyt dużym wpływem partii na wyniki wyborów zlikwidowano wtedy także listę krajową. Zmiany te jednak dla wielu okazały się zbyt płytkie, a nowa przepisy przetrwały krótko – w 2002 roku przywrócono ordynację według algorytmu Jeffersona-d’Hondta, premiującą większe ugrupowania (nie przywrócono już jednak listy krajowej).
Niezadowolenie istniejącą sytuacją stworzyło podatny grunt dla powstawania ruchów na rzecz zmiany ordynacji wyborczej. Wszelkie istotne stowarzyszenia tego typu, za alternatywę dla obowiązującej ordynacji proporcjonalnej uważają głosowanie większościowe w okręgach jednomandatowych. Od wielu lat istnieje Stowarzyszenie na Rzecz Zmiany Systemu Wyborczego „Jednomandatowe Okręgi Wyborcze” (JOW), którego pomysłodawcą był prof. Jerzy Przystawa. Podobne idee przyświecały antypartyjnej inicjatywie Pawła Kukiza zmieleni.pl i ciągle są jednym z głównych postulatów jego partii Kukiz’15. W propagowanie jednomandatowych okręgów wyborczych w początku lat dwutysięcznych zaangażowała się jedna z największych obecnie sił politycznych w Polsce – Platforma Obywatelska. Proponowane wtedy przez tę partię zmiany nie weszły jednak w życie.
Prześledźmy pokrótce argumentację zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych w Polsce.
Argumenty za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych
Zwolennicy JOW twierdzą, że obecnie demokracja w Polsce jest ustrojem fasadowym, który pozbawia obywateli realnego wpływu na losy swego państwa. Wprowadzenie ordynacji większościowej ma radykalnie zmienić sytuację na lepszą, upodmiotowi wyborców. W ich opinii ordynacja proporcjonalna oznacza de facto, iż proces wyborczy w dużym stopniu kontrolowany jest przez partie polityczne; wprowadzenie okręgów jednomandatowych, ich zdaniem, zwróci władzę w ręce wyborców. Wybierani będą ludzie mocno osadzeni w swoich okręgach wyborczych, a nie wytypowani przez władze partyjne. Platforma Obywatelska w 2004 roku proponowała wybory większościowe z dogrywką – druga tura miała spowodować, iż kandydaci walczący o większość odwoływać będą się głównie do poparcia osób o poglądach umiarkowanych, co złagodzi kampanię.
Ordynacja większościowa ma więc zbliżyć wybranych i wyborców, zwiększyć kontrolę obywateli nad swymi wybrańcami i, przede wszystkim, zmniejszyć rolę aparatów partyjnych. Brzmi to przekonująco, jednak rzut oka na kraje używające ordynacji większościowej pozwala stwierdzić, że także tam istnieją ruchy o znacznym poparciu, próbujące zmienić ordynację, i, co ciekawsze, używające podobnych argumentów na rzecz ordynacji proporcjonalnej jakich używają jej przeciwnicy w Polsce (sic!).
Ordynacja większościowa może bowiem także alienować wyborców, w nawet wyższym stopniu niż proporcjonalna, ponieważ dysproporcjonalność wyników jest często bardzo duża i wyniki wyborów mogą być radykalnie niezgodne z politycznymi preferencjami ludzi w skali całego kraju. Wyborcy czują, że ich głosy nie są w stanie wpłynąć na wynik i rezygnują w ogóle z udziału w wyborach. Dotyczy to szczególnie różnych mniejszości, które przy systemie większościowym nie mają szans zaistnieć, zawsze przegłosowywane przez dominujące partie. Znaczącym przykładem są tu Stany Zjednoczone, w których frekwencja wyborcza w wyborach do Kongresu osiąga poziomy bliskie najniższym rejestrowanym w krajach demokratycznych – w ostatnich wyborach uzupełniających (w 2014) spadła poniżej 40%!
Podobnie kontrowersyjny jest argument o stracie dominującej roli przez partie. Łatwo wyobrazić sobie bowiem sytuację, w której szansę w danym okręgu wyborczym mają kandydaci tylko dwóch dominujących partii (ordynacja większościowa zwykle prowadzi do takiej polaryzacji – jest to tzw. reguła Duvergera) – taka sytuacja jest dosyć stabilna, gdyż wyborcy, widząc że dwaj kandydaci mają zdecydowaną przewagę oddają zwykle właśnie na nich swoje głosy, bojąc się je zmarnować. Wtedy kontrola partii nad ich nominacją jest niezwykle duża. Zauważmy też, że w takich sytuacjach nie praktykuje się wystawiania przez jedną partię więcej niż jednego kandydata (w celu ewentualnej selekcji przez wyborców), ponieważ taka strategia może łatwo doprowadzić do porażki obu (głosy oddane na pierwszego kandydata zmniejszają szansę drugiego i odwrotnie). Warto zdać sobie sprawę z faktu, iż w krajach używających JOW do wyboru swych przedstawicieli, kandydaci niezależni praktycznie nigdy nie dostają się do parlamentu, mimo braku formalnych przeszkód (które istnieją w systemach z listami partyjnymi).
W tym momencie dochodzimy do kluczowego wniosku: system wyborczy wpływa na zachowania wyborców; ale równie prawdziwe jest twierdzenie, że to zachowania wyborców decydują o tym jaki użytek robią oni z możliwości dawanych im przez system wyborczy – często przez swoje zachowania wykoślawiają go tak, że staję się on swoją karykaturą. Nadzieje zwolenników ordynacji większościowej opierają się na założeniu, że to iż wyborcy głosują partyjnie jest cechą przygodną i związaną głownie z obecną ordynacją; po jej zmianie, wskutek personalizacji głosowania, ten „nawyk” zaniknie lub w każdym razie straci na znaczeniu. Nic jednak nie wskazuje na to, aby miało się tak stać – Polacy, głosując w wyborach ogólnokrajowych, kierują się głównie etykietkami partyjnymi kandydatów (np. w wyborach parlamentarnych 2011 roku w sondażu PGSW 59% respondentów przyznawało się do brania pod uwagę bardziej afiliacji partyjnej niż nazwiska kandydata; w sondażu dotyczącym wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku 45% respondentów deklarowało kierowanie się głównie przynależnością partyjną kandydatów, przy czym w tych wyborach kandydatów jest stosunkowo mało, są bardziej rozpoznawalni i elekcja ma bardziej personalny charakter). W wypadku zmiany systemu wyborczego na większościowy wywołałoby to wiele negatywnych efektów, i szkoda przez nie spowodowana byłaby dużo większa niż spodziewane korzyści.
Mogłoby się więc wydawać, że dalsza dyskusja nie ma sensu i żadna zmiana obowiązującego systemu nie da się obronić. Niewątpliwie jednak personalność głosowania w systemach większościowych stanowi pewną atrakcję i gdyby udało się połączyć ją z jakąś formą proporcjonalności, taki system można by poważnie rozważać jako alternatywę dla obecnego. Spróbujmy w roli tej alternatywy obsadzić ordynację preferencyjną STV.
STV jako alternatywa dla JOW
Wprowadzenie STV jest przede wszystkim proste, nie wymaga bowiem zmiany konstytucji, a więc większości 2/3 głosów w Sejmie i połowy głosów w Senacie. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, w artykule 96., mówi: Wybory do Sejmu są powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne oraz odbywają się w głosowaniu tajnym. Termin proporcjonalne nie jest dalej precyzowany, jednak możemy bez ryzyka błędu uznać, że STV, spełniająca postulat proporcjonalności dla zwartych koalicji, zalicza się w poczet ordynacji proporcjonalnych. STV jest przy tym proporcjonalna w szerszym sensie niż metody z listami partyjnymi – te bowiem są proporcjonalne tylko ze względu na upodobania partyjne wyborców, STV natomiast jest proporcjonalna ze względu na dowolne cechy kandydatów istotne dla wyborców. Zwykle afiliacje partyjne są najistotniejsze dla większości wyborców; STV pozwala jednak zaistnieć także tym mniejszościom, które uznają inne cechy za bardziej znaczące, a którzy pozbawieni są głosu, gdy stosowane są tradycyjne metody wyborcze.
Postulat udzielenia głosu mniejszościom, które nie wpisują się w polityczny mainstream, jest coraz mocniej słyszalny (szczególnie w środowiskach lewicowych) i STV najbardziej ze wszystkich ordynacji pasuje do tych dążeń. Ich wyraziciele postrzegają ugrupowania nie jako grupy dążące do władzy, ale jako wyrazicieli poglądów swoich wyborców, którzy chcą być usłyszani na arenie publicznej. Sukcesem jest w tym przypadku sam fakt zaistnienia i wprowadzenia do debaty politycznej istotnych dla grupy kwestii, a nie zdobycie władzy.
Postulat ten jest często postrzegany jako przeciwstawny postulatowi zapewnienia stabilności systemowi politycznemu poprzez instytucjonalne (via ordynacja wyborcza) wspieranie większych ugrupowań. Przykład Irlandii pokazuje jednak, że STV nie powoduje żadnego zagrożenia dla stabilności politycznej tego kraju – istnieje w nim od wielu lat stabilny system trójpartyjny.
Równocześnie STV nie prowadzi do polaryzacji sceny politycznej – nie ma to żadnych dowodów ani teoretycznych, ani empirycznych. Przypadek Malty wskazuje jedynie na to, że w przypadku obecności głębokich podziałów w społeczeństwie nawet dobrze zaprojektowany system wyborczy nie jest w stanie załagodzić konfliktu. Ważne jednak, że nie wyklucza alternatywy wielopartyjnej (tak jak najczęściej dzieje się to w wypadku ordynacji większościowej) i powstawania nowych ruchów politycznych (blokowanych przez wysokie progi wyborcze często obecne w ordynacjach proporcjonalnych z listami partyjnymi), gdyby wyborcy zmienili kiedyś swoje zapatrywania.
STV (niektóre jej warianty) ma także zalety zwykle wiązane tylko z ordynacjami proporcjonalnymi z listami partyjnymi – a mianowicie minimalizuje ryzyko zmarnowania głosu i nie zmusza do głosowania strategicznego. Zapobiega w ten sposób alienacji wyborców, buduje zaufanie do systemu wyborczego, i, pośrednio, do wszystkich instytucji państwa.
Wprowadzenie STV – systemu tak odmiennego od obecnego – na pewno spowoduje istotne zmiany na polskiej scenie politycznej. Poniżej przedyskutowane są podstawowe problemy związane z ewentualnym wprowadzeniem STV w Polsce i jego skutkami dla polskiego życia politycznego.
Zmiana natury kampanii
Wprowadzenie STV wiąże się ze zmianą głosowania na personalne i zmniejszeniem okręgów wyborczych. Głosowanie personalne z pewnością spowoduje rozluźnienie więzów kandydatów z partią, będą oni bowiem dużo bardziej niż dotąd odpowiedzialni za własną kampanię. Być może nawet początkowo niektórzy kandydaci największych partii będą wręcz unikać kojarzenia partyjnego swojej kandydatury – w nowej ordynacji nie będzie to już negatywnie wpływało na szansę wyboru, a może zadziałać w przeciwną stronę – polskie społeczeństwo jest zmęczone i rozczarowane istniejącymi partiami politycznymi (o czym m.in. przekonują nas sukcesy partii ‘spoza układu’ – Samoobrony, LPR czy Ruchu Palikota). Z czasem jednak przekonają się, że występowanie pod szyldem jakiejś organizacji ma, poza oczywistą zaletą łatwej identyfikacji z poglądami, także wymierne korzyści w postaci wsparcia organizacyjnego czy możliwości w współpracy z pozostałymi kandydatami w okręgu w polepszenia wspólnego wyniku wyborczego (rewiry, itd.).
Trudno prorokować, jaką wielkość mogą przyjąć okręgi wyborcze, biorąc jednak pod uwagę praktykę na świecie (okręgi 3-, 5-, 6-mandatowe) i tendencję, aby wyborcy znali wszystkich kandydatów, możemy myśleć o okręgach w których wybiera się 5-7 przedstawicieli. Kampania w takich okręgach najprawdopodobniej przyjęła by formy bardziej lokalne, typu ‘podawanie rąk’, choć w dużej mierze zależy to też od tego, czego oczekują wyborcy. Dotychczasowe kampanie w Polsce były raczej prowadzone na poziomie ogólnokrajowym, bezpośrednie kontakty kandydatów z wyborcami były rzadkie, a kampania blisko wyborców wymaga także chęci ze strony elektoratu – ludzie muszą być zainteresowani mityngami, rozmowami z kandydatami w miejscach publicznych czy domach. Wymaga to stworzenia pewnej kultury obywatelskiej partycypacji, która po przebudzeniu się w 1989 roku później z czasem zanikała. Wydaje się jednak, sądząc z poparcia dla idei jednomandatowych okręgów wyborczych, że wyborcy oczekują takiej zmiany, i są gotowi w niej uczestniczyć.
Wpływ na stabilność sceny politycznej
To prawdopodobnie jeden z głównych zarzutów, jaki może się pojawić przeciwko wprowadzeniu STV w Polsce. Wprowadzenie STV może, poprzez odejście od centralnej roli partii w procesie wyborczym i przez zniesienie progów, doprowadzić do większego rozdrobnienia w parlamencie oraz wyboru dużej liczby posłów niezależnych. Taki stan szczególnie jaskrawie może się objawić w pierwszych wyborach po wprowadzeniu STV, gdy świadomość działania nowego systemu wśród establishmentów partyjnych będzie dość znikoma a kandydaci najprawdopodobniej będą niechętni do występowania pod partyjnymi szyldami. Efektem takiej sytuacji może być niemożność wyłonienia trwałej większości parlamentarnej i stabilnego rządu. Jak już jednak wspomniałem wyżej, kraje stosujące STV od dawna są uważane za stabilne; Irlandia, która ustrojem i wielkością najbardziej przypomina Polskę, może się pochwalić stabilnym systemem trójpartyjnym. Wydaje się więc, że najbardziej newralgicznym okresem mogą być pierwsze wybory po wprowadzeniu nowej ordynacji – z czasem bowiem, wskutek wzrostu świadomości partii i wyborców, którzy po prostu uczą się działania nowej ordynacji, scena polityczna powinna się ustabilizować.
Kompetencje wyborców
Proponowana metoda potrzebuje dosyć osobliwego, z punktu widzenia przeciętnego wyborcy, sposobu głosowania. Mamy bowiem do czynienia z głosowaniem preferencyjnym, nigdy nie stosowanym na terenie Polski. Wszystkie wybory do parlamentu w Polsce wymagały od wyborcy postawienia krzyżyka przy wybranym kandydacie (partii), czasami można było skreślać kandydatów – nigdy jednak porządkować w jakikolwiek sposób stawiając przy różnych nazwiskach numery. Mogą więc pojawić się wątpliwości, czy polscy wyborcy nie będą mieli trudności w wypełnianiu kart wyborczych, co może objawić się
- dużą liczbą głosów nieważnych,
- dużą liczbą głosów z jedną tylko preferencją, co jest zaprzeczeniem idei głosowania preferencyjnego.
Co więcej, niezrozumienie idei takiego głosowania mogłoby spowodować oddawanie głosów niezgodnych z przekonaniami głosujących, z przypadkowo wstawionymi numerami, itd.
Jest oczywiście niezwykle trudno przewidywać cokolwiek w tej kwestii. Można się tu tylko oprzeć na doświadczeniach estońskich – tam, jak już to opisałem tutaj, nie zanotowano żadnych problemów przy głosowaniu, a warto podkreślić, że było to nie tylko pierwsze preferencyjne, ale także w ogóle pierwsze wolne głosowanie w Estonii. Można więc ostrożnie stwierdzić, że głosowanie preferencyjne nie powinno sprawić wyborcom kłopotów, szczególnie jeśli pierwsze wybory w nowej ordynacji zostałyby poprzedzone dużą kampanią informacyjną objaśniającą szczegóły nowego sposobu głosowania.
Legitymizacja nowego sposobu głosowania
STV jest systemem stosunkowo skomplikowanym i trudnym do wytłumaczenia w krótkich spotach informacyjnych. Siłą rzeczy więc większość wyborców będzie musiał się zadowolić ogólnikowym opisem STV jako „systemu proporcjonalnego z głosowaniem na ludzi”. Może stanowić to pewne zagrożenie dla akceptacji tej metody wyborczej – wyborcy, co zrozumiałe, preferują systemy proste i przejrzyste; wszelkie komplikacje łatwo budzą podejrzenia o podatność na manipulacje wyborcze czy wręcz prowokują do domysłów o manipulacjach ukrytych w samej metodzie, tym łatwiej, że zaufanie do państwa i polityków proponujących i przyjmujących nowe prawo wyborcze jest niskie. Wszelkie wątpliwości mogą zostać wykorzystane przez przeciwników zmiany – często tych sił politycznych, dla których nowa ordynacja może okazać się niekorzystna. Przykład Estonii w tej kwestii jest niezachęcający – właśnie brak akceptacji przez wyborców i niechęć części sceny politycznej doprowadziły do porzucenia ordynacji opartej na STV. W Polsce sytuacja jest inna o tyle, że wprowadzenie głosowania personalnego jest oczekiwane przez dużą część społeczeństwa. Oczywiście nie można wykluczyć, że wprowadzenie STV nie spełni wygórowanych oczekiwań, jakie opinia publiczna wiąże ze zmianą ordynacji; to jednak, jak sądzę, dotyczy także ewentualnej zmiany na inną metodę wyborczą, a szczególnie JOW – poprzeczka społecznych oczekiwań została postawiona trochę za wysoko.
Kilka uwag na temat rozwiązań technicznych
Single Transferable Vote wymaga bardzo złożonej procedury liczenia głosów. Logistyka tej operacji jest zupełnie inna od tego, co odbywa się podczas liczenia głosów niepreferencyjnych. Głosy nie mogą być bowiem przeliczane w obwodowych komisjach wyborczych, jak to się dzieje obecnie; transferowanie głosów jest możliwe tylko wtedy, gdy głosy są liczone razem dla całego okręgu wyborczego. W tym celu, w każdym okręgu wyborczym powinno się stworzyć specjalny zestaw pomieszczeń, przeznaczony do liczenia głosów. Po zamknięciu lokali wyborczych, głosy powinny zostać przetransportowane do tego punktu, aby zostały tam przeliczone, według dokładnie określonej w pisemnych instrukcjach procedury przez specjalnie wyszkolonych urzędników wyborczych. Liczenie głosów w ten sposób jest pracochłonne i na pewno opóźni termin ogłoszenia wyników wyborów w stosunku do stanu obecnego.
Alternatywą dla takiego sposobu liczenia głosów mogłoby być głosowanie elektroniczne czyli tzw. e-voting. Warto zaznaczyć, że w tym miejscu chodzi o elektroniczne przeliczanie głosów, a niekoniecznie elektroniczne ich oddawanie. Niewątpliwą zaletą elektronicznego liczenia jest, oprócz szybkości, także możliwość użycia bardziej skomplikowanych obliczeniowo wariantów STV. W Nowej Zelandii dzięki komputerowemu liczeniu głosów możliwe było wprowadzenie transferowej ordynacji wyborczej opartej na metodzie Meeka w niektórych wyborach lokalnych. Z drugiej strony oparcie wyborów tylko na przeliczaniu elektronicznym jest problematyczne ze względu na niepewności związane z bezpieczeństwem systemu informatycznego i jego możliwą zawodnością (ewentualne błędy w oprogramowaniu), co w efekcie przyczyniłoby się także do zmniejszenia się zaufania opinii publicznej do wyników w ten sposób przeprowadzanych wyborów.
Prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem byłoby połączenie obu metod w jedno – głosy oddawane byłyby na kartach wyborczych, które potem przetwarzane byłyby elektronicznie. Gdyby zaistniały jakiekolwiek wątpliwości dotyczące prawidłowości przeliczania głosów, zawsze można by odwołać się do przeliczenia manualnego. Takie rozwiązanie wyklucza niestety używanie bardziej skomplikowanych wariantów (trudno wyobrazić sobie ręczne przeliczanie głosów według metody Meeka). Projekt takiego rozwiązania został przedstawiony przez Rebeccę Mercuri i prezentuje się następująco:
- głosujący oddaje głos za pomocą specjalnej maszyny stojącej w lokalu wyborczym. Po zaznaczeniu wszystkich preferencji na ekranie głos jest rejestrowany; jednocześnie drukowana jest karta do głosowania z zaznaczonymi preferencjami.
- Wyborca ogląda kartę przez szybę, i jeśli głos nie odpowiada jego intencjom, może poprosić obecnych w lokalu wyborczym członków komisji o umożliwienie ponownego zagłosowania.
- Głosy liczone są elektronicznie; jednak w wypadku wątpliwości, komisja wyborcza zarządza ręczne przeliczenie kart wyborczych wydrukowanych przez maszyny i wynik tego przeliczenia uznawany jest za oficjalny.
- Dodatkowo, przeliczeń dokonuje się w losowo wybranych okręgach, w celu zwiększenia zaufania do systemu i wykrycia ewentualnych błędów.
Sądzę, że można by nawet zrezygnować z bezpośredniego zliczania głosów elektronicznie; w zamian wyborca otrzymywałby od maszyny wydrukowaną kartę z zaznaczonymi swoimi preferencjami, którą sam wrzucałby do urny. Następnie karty do głosowania byłyby skanowane przez odpowiednie urządzenia (dla szybkości i pozbycia się przy skanowaniu wszelkich niejasności, karty mogłyby być opatrywane przez maszynę głosującą kodem kreskowym, w którym zakodowane byłyby preferencje wyrażone na karcie przez wyborcę) i przeliczaniem głosów dalej zajmowałby się komputer. W każdej chwili można by przeliczyć ponownie komputerowo głosy (skanując je jeszcze raz) lub przeliczyć je ręcznie, gdy zajdzie taka potrzeba.
W ten sposób można przeprowadzić wybory szybko i sprawnie, nie tracąc jednocześnie nic z ich obecnej wiarygodności.
5 Komentarze
Skutkiem takiej ordynacji jest promowanie ludzi, którzy są koncyliacyjni lub dobrze odgrywają rolę ludzi koncyliacyjnych… Przykładowo, Antoni Macierewicz miałby w tym systemie poważne problemy z uzyskaniem mandatu. W rezultacie STV mogłaby się stać ordynacją cenzusową, wykluczającą wyraziste i autentyczne osobowości, a promującą osobowości medialne, telewizyjne, upudrowane.
Obawiam się, że zbyt wiele wagi przywiązuje Pan do mechanizmów wyborczych. Są one wtórne i drugorzędne wobec kwestii samoorganizacji społecznej. Bez samoorganizacji społecznej żaden system wyborczy nie działa dobrze.
Zgadzam się z przedmówcą „alchymista”. Mógłbym tę akceptację poglądu przełożyć na stwierdzenie, że ważniejsze jest jak czytelna ordynacja kreuje sposób prowadzenia kampanii w kierunku dużej dozy samoorganizacji społecznej – marginalizacja mediów ogólnokrajowych, wykorzystanie lokalnej infrastruktury społecznej (sale, media lokalne, internet w wymianie zdań pomiędzy ludźmi z sąsiedztwa, lokalni dziennikarze, miejscowe szkoły wyższe, po prostu mieszkańcy) niż to czy i jak dany system wyborczy mniej lub bardziej odzwierciedla sprawiedliwość głosowania. Przyznanie władzy jest kwestią umowną i może być tak, że w poszukiwaniu sprawiedliwości czy tez adekwatności gubimy istotę – że wyłanianie władzy ma służyć państwu i ludziom a nie być bytem samo dla siebie.
@bogo Zerknij na stronę opisującą jak wyglada kampania wyborcza w Irlandii, która używa STV – tam właśnie zachowana jest pewna równowaga miedzy poziomem ogólnokrajowym a lokalnym: http://stv.org.pl/stv-w-dzialaniu/irlandia/
Kilka uwag do tego wpisu. Nie jestem zwolennikiem JOW, ale należy zwrócić uwagę na jeden wartościowy element w kampanii ruchu na rzecz JOW. Zwolennicy JOW domagają się przywrócenia czynnego prawa wyborczego, tak aby praktycznie każdy mógł startować w wyborach. Myślę, że każdy zwolennik reformy systemu wyborczego zaakceptowałby taką zmianę obecnego systemu. Ruch na rzecz JOW niepotrzebnie połączył ten postulat z JOW-ami. W każdej ordynacji można przywrócić czynne prawo wyborcze i to powinno być podkreślane przez wszystkich.
Druga uwaga. Należy podkreślić, że system większościowy nie jest tożsamy z systemem JOW. System JOW to przykład systemu większościowego, a więc system większościowy to własność bardziej ogólna ordynacji wyborczej.
Kornel Morawiecki zaproponował system niwelujący wady obu systemów – system „wolnościowy”. Ponieważ nie jestem pewien czy rozumiem system „wolnościowy” zaproponuję własną jego interpretację.
Przyjmijmy system większościowy i wielomandatowy. W proponowanym systemie przyjmijmy, że wyborca może wybrać dowolną liczbę kandydatów (od jednego do liczby mandatów w okręgu – propozycja Kornela Morawieckiego). Nie podaje liczb, a tak jak w obecnym systemie zaznacza wybranych kandydatów. Liczba mandatów w okręgu powinna być uzgodniona, ale nie są to okręgi jednomandatowe, tak jak w JOW.
System można jeszcze bardziej uprościć wprowadzając ograniczenie maksymalnej liczby wybranych kandydatów do trzech. Skreślanie wszystkich kandydatów jest bezcelowe.
Jest to system prostszy od STV i nie posiada wad systemu proporcjonalnego, jednocześnie umożliwia głosowanie wg wyznawanych idei, a nie tylko na kandydatów w małym okręgu (tak jak w JOW) lub na partie. Ponieważ jest to system większościowy, a nie proporcjonalny, jeśli w danym okręgu przeważają zwolennicy danego ugrupowania, to zostaną wybrani do sejmu, niezależnie od preferencji wyborców w całym kraju.
Jest to system, który eliminuje wady pozostałych systemów.
@Patryk Hanćkowiak głosowanie wiekszościowe w okręgach wielomandatowych to tzw. Głos Nieprzechodni (https://en.wikipedia.org/wiki/Single_non-transferable_vote, gdy głosujemy na jednego kandydata) bądż Głosowanie Blokowe (https://en.wikipedia.org/wiki/Plurality-at-large_voting, gdy można głosować na więcej kandydatów, ale na co najwyżej tylu ile jest mandatów do obsadzenia – wariant tego głosowania był stosowany w wyborach do Senatu RP). Oba są podatne na głosowanie strategiczne i wymagają zarządzania głosami przez partie (m.in. z powodu problemów koordynacji głosów). Proporcjonalność osiągana w ten sposób zależy właśnie m.in. od zachowań partyjnych – nie rekomendowałbym użycia tego typu ordynacji, jest na pewno gorsza od stosowanej obecnie. Więcej szczegółów tutaj: Głosowanie większościowe w okręgach wielomandatowych.
Co do ułatwienia startu kandydatów w wyborach – pełna zgoda.